Życie Rencisty , Bezrobotnego i Emeryta w Absurdzie Życia Współczesnego
Moderator
Na placu Po Farze: wesele jak wiejski teatr
Sylwia Hejno / Polska The Times
fot. archiwum muzyki odnalezionej
"Kurier Lubelski": Ślub i wesele to podstawowe obrzędy przejścia. Zachowały się w nich pogańskie rytuały i szereg magicznych czynności. To były prawdziwe misteria - tłumaczy Andrzej Bieńkowski, etnograf, profesor warszawskiej ASP i wodzirej piątkowego koncertu "Weselne szaleństwo". Zobaczymy na nim jak się bawili wiejscy weselnicy, gdy nie podglądała ich kamera.
Dziad weselny parodiował całą ceremonię zaślubin, a muzykanci ze względu na szczególną rolę nie mieli wstępu do kościoła. Na drugi dzień świętowania goście odgrywali prawdziwe spektakle rodem z komedii dell'arte.
W Polsce, na Ukrainie czy Białorusi ceremonie miały podobny przebieg. Otwierało je błogosławieństwo rodziców. Chodziło o coś znacznie poważniejszego, niż po prostu udzielenie zgody na związek. Młoda para symbolicznie wychodziła spod rodzicielskiej władzy i ochrony. Następnie, bezbronna wobec różnych mocy musiała dotrzeć do kościoła. Co im groziło? Na przykład niezaproszony na wesele zazdrośnik, który mógł sprawić, że pochód nie ruszy. - Broniły ich pieśni i muzyka, na przykład specjalne mazurki - mówi Andrzej Bieńkowski. - Muzykanci mieli obowiązek grać, żeby wieść o weselu poszła w świat i żeby ochronić młodą parę. Płacili za to szczególną cenę - nie mieli prawa wstępu do kościoła.
Okolice zdarzenia w Zumi.pl
Dalszy rytuał koncentrował się na odgonieniu małżeńskich kłopotów. Panna młoda podskakiwała w czasie podróży na dzieży (naczyniu, w którym wyrastało ciasto chlebowe), co miało symbolizować wzrost, siłę i płodność.
Słynne dwudniowe, wiejskie wesele było związane właśnie z rytuałem - pierwszy dzień był poświęcony obrzędom, drugi szaleństwom. Wtedy na weselną scenę wkraczał dziad weselny (w wykonaniu ostatniego żyjącego wielkiego aktora wiejskich komedii dell'arte, Józefa Tarnowskiego, dziad przebierał się za wuja z Ameryki, rozdawał absurdalne prezenty). Po jego występie weselnicy dawali się ponieść fantazji. Scenariusz widowiska był luźny. Aktorzy zbierali się ad hoc, a spektakl przenosił się z miejsca na miejsce i uczestniczyła w nim cała wieś. - Występował każdy, kto potrafił wykonać zabawny monolog, albo naśladować jakąś osobę czy sytuację. Uczestnicy często pokazywali treści wręcz obrazoburcze. Parodiowali księdza czy świętych. W ten sposób drwili z obowiązujących kanonów - opowiada Andrzej Bieńkowski.
Co się stało z tym całym wiejskim teatrem? Zniknął dokładnie w chwili, w której na weselach pojawiła się kamera. Mając w tyle głowy, że zobaczą się na taśmie, potencjalni aktorzy zaczęli się zwyczajnie wstydzić.
A dlaczego zginęła cała weselna tradycja? - Tę kulturę przekazuje się słowem, śpiewem, nauką grania. Sądzę, że pokolenie, które dorastało obciążone doświadczeniami II wojny światowej, przestało być zainteresowane podtrzymywaniem dawnych obrzędów. Dokonało się wówczas jakieś załamanie kultury tradycyjnej - wyjaśnia etnograf.
Offline